środa, 4 czerwca 2014

Od Mery

Gdy odstawiłam konia do boksu, postanowiłam obejrzeć rejony blisko stadniny. Ładna okolica. Strasznie powiewa nudą... Jak ja nie lubię nudy. Grrr... -.- Nie ma co robić, zajęcia zaczynają się w przyszłym tygodniu. Znając życie po tym jak powiedziałam Kai kilka słów (dla mnie to one były normalne, nie jakieś wygarnięcie) pójdzie i porozpowiada jaka to ja jestem. A uwierzą kochanej i miłej Kai, a nie jakiemuś rozwydrzonemu dziecku -.- Nie moja wina, że jestem szczera! Mam oszukiwać ludzi, żeby im było lepiej?! Nie ze mną te numery... No ale trudno. Nie pójdę przeprosić, bo nie mam za co. Za dużo tych przemyśleń... Ogólnie za dużo myślę, ale wróćmy do rzeczywistości. Oczywiście niezdarna Mery musiała na coś wpaść, ale cicho. Nic się nie stało. Polacy nic się nie stało xD Wspominałam, że jestem w połowie Polką? Moja „mama” jest Polką. 
Idziemy dalej, dalej, dalej... aż nagle słyszę słowa tak dobrze znanej mi piosenki, którą nikt mi nigdy nie śpiewał. Sto lat, sto lat... Ktoś ma pewnie urodziny (błyskotliwa ja xD). I znów będą „uśmiechy”, prezenty, przytulaski, ciasta, torty i takie inne bzdety. Nie lubię tego wszystkiego. No ale podchodzę dalej i widzę... no kogo widzę?... Kaję! Będąc wspaniałą koleżanką idę w jej kierunku. Gdy już nikt jej nie życzył „Sto lat kochana! Niech się spełnią twoje marzenia! Ale Ty już stara jesteś! I pamiętaj, że zawsze będziemy się przyjaźnić! Kocham Cię! <3” itp., podeszłam. Genialna mina Kai ( coś w stylu WTF?! xD). Przytulam (o ile to można nazwać przytuleniem), mówię „Najlepszego” i odchodzę, zostawiając osłupiałą Kaję samą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz